(bez jozwiak)
proszę
pana... pan się ukrył w swoim świecie piętro pode mną... puste krzesła
wskazują nam nasze miejsca... rozpadał się deszcz, rozpadło się lato... nie
mogliśmy dłużej tak sobie siedzieć... niekorzystne warunki... coś
u mnie pękło... mam kolejną awarię w domu... zalewam pana, jak
na sąsiadkę przystało... ja zalewam pana, a pan nic z tego sobie nie
robi... przecież wie pan, że mam dziurawy sufit i potłuczoną podłogę,
więc się pan nie dziwi... zalałam pana potokiem słów, ale pan po prostu otworzył
parasol... i siedzi spokojnie na swojej ulubionej kanapie... pan
patrzy w tę ścianę tak, jak patrzy się w dal... patrzę przez okno na nasze
podwórko... siedzieliśmy przy tamtym blaszanym stoliku i w ciepłe wieczory piliśmy
do późna kawę... tam na stoliku jeszcze stoją puste
filiżanki, nasza mała obecność... widzę nas w spóźnieniu kelnera... dzięki nieszczelnościom przyszła pora parasoli i
ukrywania pod nimi prawdziwego znaczenia... proszę pana, od parasoleil do parapluie...
od lata do jesieni... od sufitu do podłogi... nie mokniemy od sensów...