wtorek, 25 sierpnia 2015

joanna

(Marcin K. :) )


najbardziej lubię zapach dymu we włosach... taniec przy ognisku... jesienny trans... czuję się wtedy bosą iskrą... boską chwilą plączę się wśród pierwszych wrzosów, jak pierwsze nici babiego lata... plączę się w zbyt długiej spódnicy... plotę wianki, plotę trzy po trzy, wydawałoby mi się... tańczę, jak natchniona... może należy żyć takimi iluzjami... poleciałabym z ptakami, hen górami... rozpuszczam włosy na wietrze, ale to wszystko bardzo za mało...  joanna... to imię zawsze kojarzyć się będzie z ogniem... z nieziemskim zapałem, odwagą, pięknym uporem, z gorącym sercem, z czerwienią losu... mam na imię joanna... to uskrzydla, to imię wznosi... karmię się romantycznymi ideami i wyśnioną ambrozją... podejmuję kolejne próby, lecz potyczka potyczce nierówna, a chaos wszędzie taki sam... joanny igrają z iskrami... wszystko w słusznej sprawie, dobrej przecież wierze...  więc zakładam czerwone szpilki, czerwone paznokcie, czerwone usta... upinam włosy... przywdziewam tę miejską zbroję... szpilki, jak czekan wbijają się w szklane wieżowce, jak w zamarznięte wodospady... chcę walczyć, skrzydeł nie chowając... czerwony kapelusz jest jak hełm rycerski... kwietna, wyobrażona woaleczka mą przyłbicą... tarczę utkały dla mnie jesienne pająki... a moje serce to jeszcze za mało... nie potrafiłam obronić skrzydeł... 

czwartek, 20 sierpnia 2015

une tasse d' amour

( pierre - auguste renoir)


dziś jestem filiżanką... jestem filiżanką oczekującą pierwszego podwieczorku, jak pierwszego spotkania, pierwszego pocałunku... choć tyle już ich za mną... wczoraj byłam włóczykijem w poszukiwaniu straconego czasu... małą mi z zielonego wzgórza... alicją w sklepach pachnących cynamonem... dziś z fusów próbuję narysować baranka... zmęczyłam się poszukiwaniami oswojonego lisa... zgubiłam się wśród tańczących wiewiórek łazienkowego parku... dziś jestem filiżanką, jeszcze ciepłą ale już pustą... po herbacie pośpiesznie i zbyt wcześnie wypitej przez kapelusznika... proszę pana, naleje pan jeszcze herbaty... w porę... dziękuję... zatańczy pan wśród parzonych, jeszcze zielonych liści... tak, z tą panią w czerwonym kapeluszu... złote mimozy zakwitły, choć lato trwa... w ten wieczór jeszcze ciepły, choć słońce coraz mniejsze, mieszczę się w pana dłoniach... herbata w filiżance ma kształt, smak i kolor zachodzącego słońca... proszę podać filiżankę... z rąk do rąk... z rąbka do ust... z przyjemnością z ust po palce dłoni... wspomnienie majowego jaśminu uderza do głowy... uchylmy rąbków moich tajemnic... przekartkujmy mnie... koronka po koronce... płatek po płatku... łyk po łyku... czy pamięta pan te obrazki z dzieciństwa? kręcące się filiżanki disneylandu... pierwsze romantyczne, zupełnie niewinne marzenia... kręćmy się w nich dalej... zakochujmy się w nich dalej... dalej i dalej... niby do przodu, a przecież wciąż kręcimy się w kółko... bo każdy następny łyk herbaty wydaje się pierwszym...  jest pierwszym niepowtarzalnym dotykiem i zapachem dobrze znanej historii... opowiadanej ciągle i na nowo... czasem tylko w pośpiechu i niewczas... niezbyt dbale przed lub po... a przecież już czas na herbatę... bez morału... i bez jakiegokolwiek end'u... wirujmy zamieszani łyżeczką... bez końca... 

wtorek, 11 sierpnia 2015

le ciel d'août...


(fot. internet)


przyjacielu, sierpniowe noce znowu rozbłyskują naszymi życzeniami, świetlistymi szansami prosto z nieba... przez dłuższy czas pomagaliśmy urzeczywistnić się tamtym, by dziś móc wymarzyć sobie nowe, choć tak bardzo podobne do tych starych... starymi fotografiami łatamy dziury w niebie, pozostałe po spadających gwiazdach... każde nasze marzenie odbija się światłem w kosmosie... jesteśmy stamtąd... z daleka i z bliska... z wczoraj i z jutra... dziś lecimy, w pośpiechu łapiemy ogony kolejnych rozpędzonych komet... przed nami obce strony, przeciwległe kierunki, nieznane galaktyki... odnajdujemy się wzajemnie tylko wśród tego, co dla nas niezmiennie ważne... wśród tego, co musimy mieć przy sobie, choć jest tak daleko... w ciepłych myślach, po nocach układamy puzzle z namiastek... potrzebujemy ich do potwierdzenia, dla pewności, do wyobrażenia sobie całości... tej przewidywalnej, wiecznej, codziennej, aktualnie nieaktualnej... spośród pól, wzdłuż rzeki, z dawnego sierpnia... pojedźmy hen za miasto... hen w to sierpniowe niebo.... wymarzmy dla siebie kolejny beatiful dream na kolejne lata wędrówek po świecie... a potem znów spotkajmy się w pamięci, w tej małej luce pozostałej po spadającej gwieździe... niezapowiedzianie, zupełnie zwyczajnie,  jakby nigdy nic... jak zawsze...

środa, 5 sierpnia 2015

moi souris

(fot. internet)

przez moment odnalazłam swoje miejsce na ziemi, tak pomiędzy... pomiędzy dwoma śpiącymi kotami... pomiędzy dociekliwymi kocimi wąsami... w tajemnicy, w błogostanie tym szarzeję, spokojnieję, w popielatym szlafroku nabieram wewnętrznej elegancji... dyskretnie wtapiam się w równe pomrukiwanie... głaszczę, lecz już nigdy więcej pod włos... już nie drażnię się, oswajam się... oswajanie się z kotem, jest po trochu oswajaniem się z samą sobą... z indywidualnością, tą nieprzewidywalną, a coraz silniejszą pewnością... pomiędzy czujnymi uszami, pazurami... bo kiedy koty śpią, życie harcuje... ale tym razem beze mnie... dostojnieję w zbyt szerokich skarpetach, z odkrytymi kolanami... na przyziemnym tronie, w oparciu kocich łap... już nie wygryzam dziur w ścianie, nie potrzebuję dziur w serze... nie szukam dziur w całym...