środa, 2 grudnia 2015

livres - czyli do zabawy przystąp

(sally rosenbaum)


zainspirowana wrocławskim placem solnym i z odrobiną czasu wolnego w pociągu powrotnym do warszawy:


czerwona róża, czyli mój ulubiony klasyk... „Mały Książę”... ale byłoby to zbyt oczywiste, pierwsze się na myśl nasuwa... Flauberta „Szkoła uczu攄Trzy baśnie”... tak! zdecydowanie Flaubert!


lawenda, czyli książka tak nudna, że przy jej czytaniu zasypiam... nie lubię zapachu lawendy, który mnie odstrasza tak, jak odstrasza mole... te książkowe od czytania nudnych książek... znudzona rzucam w kąt i nie wracam, tytułu nie zapamiętuję... chociaż aż takim molem książkowym, muszę się przyznać, ostatnio raczej nie jestem...


plac solny pełen kwiatów, czyli książki, których bohaterowie ciągle się przemieszczają... ukochana moja seria z okresu podstawówki: „Tomek na czarnym lądzie”„Tomek na tropach Yeti”„Tomek wśród kangurów”... wszystkie one!! (czyli takie jesienne podróże sentymentalne mnie naszły)


nasturcje, czyli książki, którym poświęca się wciąż za mało uwagi – nasturcje to takie delikatne jadalne kwiatuszki... a za mało zjada się książek… poezji i to niezaprzeczalnie, więc zgadzam się z Sunrise i Wszystkimi Innymi


plastikowe kwiaty doniczkowe w domu, czyli książki niesłusznie popularne... poradniki, te w „amerikan stajlu” autorstwa celebrytów... chociaż nie wiem, czy są nadal popularne, ale kiedyś były... jak kwiatki plastikowe.. chociaż w ikei widziałam, że te wracają do łask! o nie!


orchidea, czyli książka, przy której trzeba przebrnąć przez pierwsze rozdziały, aby akcja się rozwinęła... Tomasz Mann „Doktor Faustus”... by doczekać się obiecanego w recenzjach „etycznego wymiaru sztuki literackiej” trzeba przebrnąć przez nieetyczną kompozycję zdań wielokrotnie i jeszcze po wielokroć złożonych... trzeba przebrnąć przez pierwsze cztery, z tego co pamiętam, strony (przebrnąć jest słowem kluczem)... potem jest obiecana "etyka literacka" w pięknym stylu... a książka która mnie znudziła już po drugim rozdziale, odbiera mi apetyt na kolejne... a tym samym odkładam ją na bok i często już do niej nie wracam... i zapominam o niej... 


niezapominajki, czyli książki, które czytano mi na dobranoc, gdy byłam mała... „7 duszków tęczy” (pamiętam, jak dziś... na podstawie tej bajki zrobiłam niedawno konkursową inscenizację z dziećmi dla dzieci – taka była inspirująca)... „Klechdy domowe” (głównie baśnie góralskie, czyli te z pierwszej części, do kaszubskich z ostatniej chyba nigdy nie dotarłam)... „Podróże Guliwera” (ta książka służyła mi do nauki czytania, ale była tak często mi czytana, że znałam ją na pamięć, więc zamiast składać literki – recytowałam)


fiołki, czyli moja ulubiona lekka lektura... Salvador Dali „Dziennik geniusza” i „Moje sekretne życie”… przez porównania i dzięki poczuciu humoru ( mogę do nich wracać nieustannie)


czarny tulipan, czyli książka, która zamroziła mi krew w żyłach... „Kamień cierpliwości” Atiq Rahimi... nie czytam thrillerów, horrorów, kryminałów... a w tej książce psychologicznie, kulturowo ciarki przeze mnie przeszły...


suche badyle, czyli co przeczytałam w ostatnich tygodniach... ok. 30 regulaminów konkursów grantowych... każdy z nich po ponad 150 stron.. dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł, by je oprawiać ;) stąd też opóźnienie w odpowiedzi na powyższe pytania...


i teraz powinnam wyznaczyć dalej.. kto by na pytania odpowiedział... hmm... a może sami się zgłoście ;) zapraszam do łańcuszka wszystkich!