niedziela, 17 lipca 2016

le village

(margaret bobb)


wieczory pachniałyby ciepłem… zrywałabym maliny, truskawki, czarne porzeczki i poziomki… dookoła domu kolejno kwitłyby forsycja, bez i jaśmin... w ogrodzie rosłyby mięta, lubczyk, oregano, majeranek, tymianek i bazylia… szczypiorek, sałata, buraczki… groch i fasola wspinałyby się hen… nie, nie kosiłabym trawy… dziko zdobiłyby ją stokrotki, fiołki, niezapominajki, koniczyna i mlecze… kotek polujący na zielone źdźbła... hodowałabym jedną owcę i jedną kozę, dwie gąski i kurki zielononóżki, a i kogut by się przydał… szczęśliwy dom ten, w którym myszy i pająki są… i gniazdo bocianie... czerpanie wody ze studni życzeń… zawiesiłabym huśtawkę na drzewie… dziecięcy stateczek z orzechowej łupinki zatonął w przydrożnej kałuży... a w dali widać dachy drewnianych chałupinek... kołtunią się zapachy gleby, drewna i siana... w refrenie wrastania korzeni w ziemię słychać cerkiewne modlitwy... brzęczą muchy... trzeszczy radio, trzeszczy drewniana podłoga, trzeszczy rzeczywistość… trzeszczą kroki biednego powsinogi... a kapelusz byłby słomkowy... 

wtorek, 10 maja 2016

l'or


linki:

w złotych  latach międzywojennych złote dziewczyny tańczyły swoje eldorado…  złote ptaki wylatują ze złotych klatek po złote runo obszyte cekinami… w złotej ramie reflektorów teatralnych tańczymy artefakty nadgryzione złotym zębem czasu…  lecz nie wszystko złoto, co się świeci uwiecznione w złotej sepii… złote nici podszytej nimi historii pękają w krzyku… 

wtorek, 3 maja 2016

l'orange

(danny mcbride)

ostatnio moją metryczkę rozszyfrowuje się poprzez rodzaj kupowanego przeze mnie wina… poza tym jestem czterdziestoma ośmioma kilogramami pomarańczy… wpatrywałam się w pomarańczowy księżyc niczego nie oczekując, a otrzymując przypływ soczystej radości… chociaż przegapiłam moment rozkwitu forsycji… przeforsowałam dwa miesiące… kątem oka kwitną bzy… jeśli stoję wyprostowana, to naprzeciwko łucznika, oparta o drzewo z pomarańczą na głowie… zawiązane oczy wyostrzają pozostałe zmysły... małe kropelki na czole podsycają pamięć zmysłów… czuję znowu nagły zapach drzew po deszczu z kraju, w którym tak rzadko pada… higiena wspomnień redukuje brud bieżących myśli… ostatnio noszę okulary w kolorze morskich wakacji i wspomnienie słońca na talerzu… skweru dojrzałych pomarańczy...

środa, 13 kwietnia 2016

april

(pablo picasoo)


ponoć to sroki zjadły  wszystkie  wróble… płatki pierwszych wiosennych kwiatów już opadają z drzew... ostatnio  noszę się w trupich kolorach różu… miałeś rację - do czerni należy dojrzeć… ostatnio  jest ktoś, kto dba o moje mitochondria… ostrzega mnie przed ich zagładą, bo używanie szminki masowo je zabija… ale przecież za pomocą szminki wskrzeszam swoje imponderabilia… po trupach do celu… kwiecień plecień… 

wtorek, 8 marca 2016

...

(fot. internet)


pokręcę sobie palcem włosy... pokręcisz się na obrotowym krześle... rozkręcę niechcący długopis... rozkręcisz z nudów imprezę... powykręcam wszystkie żarówki w domu... powykręcam sobie palce... nastawisz mi je, bym mogła ugnieść ciasto w niedzielę... nastawisz budzik, potem wodę na kawę... przestawię słonia z porcelany... przedstawisz się jako... przestaniesz być obcym... zastanę porządek... przystanę i tak przy swoim... przestąpisz z nogi na nogę... pokręcę sobie palcem włosy... 

niedziela, 28 lutego 2016

le lapin

(fot. internet)


zamieszkał we mnie truchlejący królik… wpadł we mnie, jak do swojej nory… tak, jak wpada się do siebie… skutecznie łapię początki… przemykają mi zakończenia… kostiumy teatralne szyte na miarę rozchodzą się w szwach… karnawał emocji… maski z twarzy… kapelusze z głów… czuję, że chcę odejść bez słowa wyjaśnienia… bez do widzenia… pomijając do zobaczenia… to już nieważne… myślenie na zaś… życzeniowa przyszłość… ucieczka od tu i teraz… i popadanie w pułapki jutra… sinusoida epok… dwa lata górki… dwa lata dołku… teraz wypada górka… zanurzenia w księżycowym morzu… zanurzanie się w sobie... nużenie się tym, co za długo… odurzenie… odrzucenie... przerzucenie ciężaru na trzecie ramię… odciążenie… najpiękniejsze, co można sobie samemu sprezentować to spokój… pokój umysłu… tę ciszę przed burzą… chwilę wytchnienia… króliczą łapkę na szczęście... 

czwartek, 18 lutego 2016

le temps

(silvano franzi)

lata lecą sokołem millenium... transkontynentalne gołębie pocztowe mkną z prędkością światła... a w międzyczasie na ziemię spadł z wysoka raj... bo z logicznej hierarchii wychodząc: raj powinien znajdować się nad niebem.. a realnie - tam jest kosmos... kosmos spadł... więc na początku był chaos... i kołtuny, węzłowiska, poplątańce... ziemia na moment stanęła w miejscu, by powoli zacząć kręcić się tylko wokół własnej osi... i żeby już nie komplikować, żeby zacząć synchronizować... żeby zacząć upraszczać... ruch na kolejny początek tylko w jedną stronę... płynąć z nurtem, wsłuchiwać się w wyznaczony kierunek... mówisz że ozdabianie się w bursztyny i perły dodaje mi dojrzałości... wychowywała mnie babcia... mieszczę się czasem pod pojęciem „starej maleńkiej”... proporcje... czyli nie mieszczę się?  sztuką jest: mało i pomału... kurtuazja i dawkowanie doznań... elegancja i nie mylić ze snobizmem... snobizm jest dla starych, bogatych, zgorzkniałych babsztyli w perłach... w takich perłach? jak z mojej kolekcji pereł... perłowe pojedyncze kosmyczki przebłyskują już wśród morza czarnych włosów... płyną w jednym kierunku z pozostałymi... coraz bardziej harmonijnie... tej nocy czas miał miękkie lądowanie... 

wtorek, 12 stycznia 2016

le dégel

(surbhi shetty)

święta od święta... odświętna kreacja... a potem zrządzenie losu i zrzędzenie bo zimno... przełomy, wyłomy, nowe gesty, słowa i zwroty... nieoczekiwane zwroty akcji... domowe wino przyprawiające o zawrót głowy... odwrót? odwróć karty w tarocie... szampan o północy... ciepło... nagłe ciepło... dotyk jest taki ważny, bo spowalnia... zaparz kawy: na dzień dobry, na dzisiaj i na zaś... tak na obudzenie.... ocknij mnie, dokąd tak się spieszę? zapobiegliwie wolę nie zapobiegać... chociaż boję się zabiegać o cuda z pomiędzy twoich ramion... opowiedz mi nową bajkę... taką nie z mojej bajki... historię niestworzoną.... dla mnie... taką, do której może jeszcze wewnętrznie nie dorosłam... ostatnio częściej nie potrafię być dorosła... gubię się w systemie zero-jedynkowym... wóz albo przewóz... przewóz... wywóz... odwilż... kolejne kroki w kierunku do przodu grzęzną w niepodatnym gruncie... zaczynałam topnieć... zaczynałam mięknąć... błotnieć... mętnieję... i chociaż jestem jak roztwór tak bardzo nienasycony... boję się dodać więcej ciebie do siebie... będę miała wyrzuty sumienia... wnioskuję to z dzisiejszych rozmów z głuchym kotem... z własnego milczenia... teraz postoję... postoję i ochłonę... i poczekam... na kawę, aż się zaparzy... z cukrem – tak, jak lubię... dzisiaj cisza mnie uspokaja, ale jutro zacznę się nią niepokoić... intensywna praca... szybko zmieniam punkty zaczepienia myśli i stany skupienia... w lutym pewnie przyjdą znowu mrozy... zeszłoroczne śniegi leżą wciąż w nieosiągalnych jeszcze partiach...