poniedziałek, 27 lipca 2015

l' éveil

(fot. internet)

pobawmy się snami... we śnie byłam listem w butelce, dryfującym w poszukiwaniu stałego lądu... ze słońcem bawiłam się w chowanego... przez noc szukałam go w nieśmiałych światłach mniejszych gwiazd, by, jak co rano, ono zaskoczyło mnie... szukasz mnie po omacku, w blasku księżyca, w blasku swych oczu... szukasz? to miało być przypadkowe spotkanie gdzieś po drodze... po drodze ze słońcem... po drodze pisanych i z rozmachem skreślanych słów...  przechodzą bose stopy, znikają kolejne ślady na piasku... przechodząc przypadkiem, czasem popatrz pod nogi, obejrzyj się czasem... odnajdź mnie... czasem... przeczytaj pod słońce, to co pokreślone... słońce nas poprowadzi promieniami i liniami przekreśleń, jak lalkarz swoje kukiełki w teatrze... kiedy nasze spojrzenia spotkają się, już nie schowamy się przed sobą... już nie schowamy nieśmiało przed sobą wzroku... już nie schowamy wstydliwie głów w ramiona... już nie schowamy głów w piasek... każdego poranka będziemy spieszyć się na wschód słońca... będziemy patrzeć prosto w jego środek i choć nie będzie raziło... oczy będziemy mrużyć z przyzwyczajenia...

niedziela, 19 lipca 2015

dans le jardin

(Harold Harvey)

jesteś moimi oczami, moją wygodą w sposobie oglądania świata... moimi okularami korekcyjnymi... jesteś moim magicznym ogrodem, nowo bijącym sercem... domem, w którym jestem, kiedy mnie nie ma, a lubię nie być... zatapiam się w twojej miękkości... jesteś nadzieją, masz oczy pełne zielonej tęsknoty.... twoje progi przekraczam, spaceruję boso, by od stóp poczuć ten świat... kroki stają się czułe... każdą komórką ciała cię czuję, przepływasz... w sercu rozkwitasz nieśmiałymi dźwiękami, muzyką tylko po trochu napisanych słów... w głowie jesteś tą najcichszą nieograniczoną przestrzenią... bezpieczną na wskroś, własną, tylko przeze mnie naruszoną ciszą... jesteś światłem poranka, świeżym łykiem powietrza, wodą niezmąconą... rozpoczętą myślą, niedokończonym wierszem, przypadkowo otwartą książką, jeszcze niepogniecionym łóżkiem, niedopitą kawą... ucieczką w pośpiechu z rzeczywistości… wrastam w ciebie, zrastam się z tobą, powoli zarastamy... aż z delikatności zamykanych powiek wiatr poderwie rzęsy do trzepotu... 

czwartek, 16 lipca 2015

chez toi ... chez nous

(www.yuyek.com)

rzuć we mnie swoim kolorem, nie wahaj się... rzuć - poznam cię bliżej, rozpoznam po twojej sile... zapełnij mój fragment fragmentem swojej wyobraźni... rzuć – od ściany nie wszystko się odbija... poznasz siebie po kolorach i kształtach swoich uderzeń... panta rhei... przypadkowość kolejnych warstw z czasem przeleje się w harmonijne ombre dobrych wspomnień... z czasem zblednę, złagodnieję... ale teraz farby przelewają się przez twoje palce... nie bój się, pozostaw na mnie swój ślad... we mnie przez moment i na zawsze... tak trwały... jesteś sercem tego wnętrza... uderzaj! dla ciebie na moment i dla mnie na długo... stanę się! stanę się niebanalnym kawałkiem twojego świata... aż ożyję... o żyję! poplam mi życie – śmiało! z kawałkiem ciebie nie będę tak bardzo sama pomiędzy swoimi ramionami... ramionami kątów cię otaczam... sobą cię otulam... w kącie też postaw kawałek siebie... ależ nie! nie za karę!... kąty też będą chciały tęsknić... kąciki moich oczu.. kąciki moich ust... ściany mają uszy... powiedz głośno, co cię zachwyca i rzuć we mnie kolorami tych zachwytów! aż stanę się wyrazem twojego entuzjazmu! strugi twoich wielobarwów będę spijała z czystego i niepohamowanego pragnienia... twoimi kolorami nasiąknę... przesiąknę do najgłębszych warstw tynku i głębiej, do szpiku kości... 

poniedziałek, 13 lipca 2015

un havre


czasem licho już mi szepcze samo: lepiej, by ktoś chodził za tobą i w odpowiednim momencie łapał za rękę, mówiąc: pomyśl zanim pognasz do przodu tak, jak licho ci szepcze... paradoksy są iście zabawne - w komedii życia codziennego empirycznie umacniam się w przekonaniach... kiedy biorę życie na poważnie, okazuje się ono niezłym żartem, więc gramy sobie z tym moim życiem na nosach dopóki nam się nie poucierają... a ogólnie co u mnie? trudno powiedzieć, nie wiem, jestem nie na bieżąco... projektuję wizje, plotę sieci, zaciskam węzełki, rozsupłuję supełki... czasem walczę z czasem, czasem wygrywam, a czasem nie odnajduję (się w) czasowości... i chociaż wtedy beztroska jest w kolorze full i w tonie light, nurtuję się na wskroś pytaniami pokroju: co by było, gdyby Ikar miał latający dywan zamiast lichych skrzydeł? pióra - oczywiście to nie jest odpowiedź, ale zaklinacze snów przyozdabiam tymi wyrwanymi ze sroczych ogonów... gdzieś pomiędzy wdechami i wydechami, gdzieś pomiędzy „myślę, więc jestem”, a „czuję więc jestem” masuję powietrze... oby mniej napięć w atmosferze, lato lubi grzmieć... klasyczne pas de bourrée i tak nie nada szyku temu, co po drodze w chaotycznych akordach cygańskiego taboru... może by jednak uczynić z życia dzieło sztuki? zacznę od konsekwentnego wydeptywania wielobarwnych ścieżek, ale nigdy w czarnych butach, a skończę na wyjątkowości obietnic, które falują letnimi sukienkami w kolorze dojrzałych truskawek... konwenanse tu nie pasują... coraz częściej myślę o niecodzienności i wznoszeniu się na palcach, o wyciąganiu ku górze dłoni, o chwytaniu chwil, łapaniu lekkiego oddechu... o przypływach zieleni, odpływach błękitów...

niedziela, 12 lipca 2015

en bord de mer

(janet hill)

czasami latem spaceruję po swojej głowie tak, jak spaceruje się po plaży... przechadzam się lekko: czasami z lampką białego wina, czasami z kubkiem zielonej herbaty, a czasami prowadzi tańczący dym waniliowego papierosa... w międzyczasie ciszę rozdziera krzyk mew, szum fal... czasami w wyobraźni głaszczę lisa... i zatapiając dłoń w jego futrze wyobrażam sobie, że nie ma pór roku, nie ma podziałów na dni i noce.. trochę to smutne nie móc oglądać zachodów słońca, choć tak samo smutne jest ich oglądanie.. constans: nie ma wyznaczników do strojenia się w ramy liczbowe upływających godzin, dni i lat... mam tylko jeden mój kalendarz i tylko jeden mój zegar – na całe jedno moje życie... a wszystko inne dzieje się w międzyczasie przewracania moich kart, drobnych regulacji wskazówek mojego bycia... z podziałów na mniejsze pozostaje zbieranie ładnych myśli, małych zachwytów, pastelowych wspomnień... to jak zbieranie muszelek: tych maleńkich, białych i różowych, porozrzucanych gdzieś przy brzegu, pomiędzy kamieniami... to, co ładne zawsze jest blisko... o tym, co ładne – milczę, zaskakująco milczę... bo to wszystko nic wielkiego, o subtelnościach milczy się najładniej... czasami lubię być infantylna i tak dziecięco naiwna… czasami to przyjemne... czasami wyobrażam sobie, że mieszkam w małym czerwonym domku nad morzem, z białym kotkiem z różowym mokrym noskiem i z różowymi poduszeczkami u łapek... le chat.. cisza.. sza... trunek kończy się, papieros gaśnie... zegar tyka, a kot z lisem polują na kukułkę...