czasem licho już mi szepcze samo: lepiej, by ktoś
chodził za tobą i w odpowiednim momencie łapał za rękę, mówiąc: pomyśl zanim
pognasz do przodu tak, jak licho ci szepcze... paradoksy są iście zabawne -
w komedii życia codziennego empirycznie umacniam się w przekonaniach... kiedy
biorę życie na poważnie, okazuje się ono niezłym żartem, więc gramy sobie z tym
moim życiem na nosach dopóki nam się nie poucierają... a ogólnie co u mnie?
trudno powiedzieć, nie wiem, jestem nie na bieżąco... projektuję wizje, plotę
sieci, zaciskam węzełki, rozsupłuję supełki... czasem walczę z czasem, czasem
wygrywam, a czasem nie odnajduję (się w) czasowości... i chociaż wtedy
beztroska jest w kolorze full i w tonie light, nurtuję się na wskroś pytaniami
pokroju: co by było, gdyby Ikar miał latający dywan zamiast lichych skrzydeł?
pióra - oczywiście to nie jest odpowiedź, ale zaklinacze snów przyozdabiam tymi
wyrwanymi ze sroczych ogonów... gdzieś pomiędzy wdechami i wydechami, gdzieś
pomiędzy „myślę, więc jestem”, a „czuję więc jestem” masuję powietrze... oby
mniej napięć w atmosferze, lato lubi grzmieć... klasyczne pas de bourrée i
tak nie nada szyku temu, co po drodze w chaotycznych akordach cygańskiego
taboru... może by jednak uczynić z życia dzieło sztuki? zacznę od
konsekwentnego wydeptywania wielobarwnych ścieżek, ale nigdy w czarnych butach,
a skończę na wyjątkowości obietnic, które falują letnimi sukienkami w kolorze
dojrzałych truskawek... konwenanse tu nie pasują... coraz częściej myślę o niecodzienności
i wznoszeniu się na palcach, o wyciąganiu ku górze dłoni, o chwytaniu chwil,
łapaniu lekkiego oddechu... o przypływach zieleni, odpływach błękitów...
obietnice w kolorze dojrzałych truskawek... chciałbym zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńpoczekaj do lata... taka... obietnica...
OdpowiedzUsuń