niedziela, 12 lipca 2015

en bord de mer

(janet hill)

czasami latem spaceruję po swojej głowie tak, jak spaceruje się po plaży... przechadzam się lekko: czasami z lampką białego wina, czasami z kubkiem zielonej herbaty, a czasami prowadzi tańczący dym waniliowego papierosa... w międzyczasie ciszę rozdziera krzyk mew, szum fal... czasami w wyobraźni głaszczę lisa... i zatapiając dłoń w jego futrze wyobrażam sobie, że nie ma pór roku, nie ma podziałów na dni i noce.. trochę to smutne nie móc oglądać zachodów słońca, choć tak samo smutne jest ich oglądanie.. constans: nie ma wyznaczników do strojenia się w ramy liczbowe upływających godzin, dni i lat... mam tylko jeden mój kalendarz i tylko jeden mój zegar – na całe jedno moje życie... a wszystko inne dzieje się w międzyczasie przewracania moich kart, drobnych regulacji wskazówek mojego bycia... z podziałów na mniejsze pozostaje zbieranie ładnych myśli, małych zachwytów, pastelowych wspomnień... to jak zbieranie muszelek: tych maleńkich, białych i różowych, porozrzucanych gdzieś przy brzegu, pomiędzy kamieniami... to, co ładne zawsze jest blisko... o tym, co ładne – milczę, zaskakująco milczę... bo to wszystko nic wielkiego, o subtelnościach milczy się najładniej... czasami lubię być infantylna i tak dziecięco naiwna… czasami to przyjemne... czasami wyobrażam sobie, że mieszkam w małym czerwonym domku nad morzem, z białym kotkiem z różowym mokrym noskiem i z różowymi poduszeczkami u łapek... le chat.. cisza.. sza... trunek kończy się, papieros gaśnie... zegar tyka, a kot z lisem polują na kukułkę... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz