(janet hill)
czasami latem
spaceruję po swojej głowie tak, jak spaceruje się po plaży... przechadzam
się lekko: czasami z lampką białego wina, czasami z kubkiem zielonej herbaty, a czasami prowadzi
tańczący dym waniliowego papierosa... w międzyczasie ciszę rozdziera
krzyk mew, szum fal... czasami w wyobraźni głaszczę lisa...
i zatapiając dłoń w jego futrze wyobrażam sobie, że nie ma
pór roku, nie ma podziałów na dni i noce.. trochę to smutne nie móc oglądać
zachodów słońca, choć tak samo smutne jest ich oglądanie.. constans: nie
ma wyznaczników do strojenia się w ramy liczbowe upływających godzin, dni i
lat... mam tylko jeden mój kalendarz i tylko jeden mój
zegar – na całe jedno moje życie... a wszystko inne dzieje się w międzyczasie
przewracania moich kart, drobnych regulacji wskazówek mojego
bycia... z podziałów na mniejsze pozostaje zbieranie ładnych myśli, małych
zachwytów, pastelowych wspomnień... to jak zbieranie muszelek:
tych maleńkich, białych i różowych, porozrzucanych gdzieś przy brzegu, pomiędzy
kamieniami... to, co ładne zawsze jest blisko... o tym,
co ładne – milczę, zaskakująco milczę... bo to wszystko nic
wielkiego, o subtelnościach milczy się najładniej... czasami lubię
być infantylna i tak dziecięco naiwna… czasami to
przyjemne... czasami wyobrażam sobie, że mieszkam w małym czerwonym
domku nad morzem, z białym kotkiem z różowym mokrym noskiem i z różowymi poduszeczkami u
łapek... le chat.. cisza.. sza... trunek kończy się, papieros
gaśnie... zegar tyka, a kot z lisem polują na kukułkę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz