(sally rosenbaum)
zainspirowana wrocławskim placem
solnym i z odrobiną czasu wolnego w pociągu powrotnym do warszawy:
czerwona róża, czyli
mój ulubiony klasyk... „Mały
Książę”... ale byłoby to zbyt oczywiste, pierwsze się na myśl nasuwa...
Flauberta „Szkoła uczuć”, „Trzy baśnie”... tak! zdecydowanie
Flaubert!
lawenda, czyli
książka tak nudna, że przy jej czytaniu zasypiam... nie lubię zapachu lawendy,
który mnie odstrasza tak, jak odstrasza mole... te książkowe od czytania
nudnych książek... znudzona rzucam w kąt i nie wracam, tytułu nie zapamiętuję...
chociaż aż takim molem książkowym, muszę się przyznać, ostatnio raczej nie
jestem...
plac solny pełen kwiatów, czyli
książki, których bohaterowie ciągle się przemieszczają... ukochana moja seria z
okresu podstawówki: „Tomek
na czarnym lądzie”, „Tomek
na tropach Yeti”, „Tomek
wśród kangurów”... wszystkie one!! (czyli takie jesienne podróże
sentymentalne mnie naszły)
nasturcje, czyli
książki, którym poświęca się wciąż za mało uwagi – nasturcje to takie delikatne
jadalne kwiatuszki... a za mało zjada się książek… poezji i to
niezaprzeczalnie, więc zgadzam się z Sunrise i
Wszystkimi Innymi
plastikowe kwiaty doniczkowe w domu, czyli
książki niesłusznie popularne... poradniki, te w „amerikan stajlu” autorstwa
celebrytów... chociaż nie wiem, czy są nadal popularne, ale kiedyś były... jak
kwiatki plastikowe.. chociaż w ikei widziałam, że te wracają do łask! o nie!
orchidea, czyli
książka, przy której trzeba przebrnąć przez pierwsze rozdziały, aby akcja się
rozwinęła... Tomasz Mann „Doktor
Faustus”... by doczekać się obiecanego w recenzjach „etycznego wymiaru
sztuki literackiej” trzeba przebrnąć przez nieetyczną kompozycję zdań
wielokrotnie i jeszcze po wielokroć złożonych... trzeba przebrnąć przez
pierwsze cztery, z tego co pamiętam, strony (przebrnąć jest słowem kluczem)...
potem jest obiecana "etyka literacka" w pięknym stylu... a książka
która mnie znudziła już po drugim rozdziale, odbiera mi apetyt na kolejne... a
tym samym odkładam ją na bok i często już do niej nie wracam... i zapominam o
niej...
niezapominajki, czyli
książki, które czytano mi na dobranoc, gdy byłam mała... „7 duszków tęczy” (pamiętam,
jak dziś... na podstawie tej bajki zrobiłam niedawno konkursową inscenizację z
dziećmi dla dzieci – taka była inspirująca)... „Klechdy domowe” (głównie
baśnie góralskie, czyli te z pierwszej części, do kaszubskich z ostatniej chyba
nigdy nie dotarłam)... „Podróże
Guliwera” (ta książka służyła mi do nauki czytania, ale była tak
często mi czytana, że znałam ją na pamięć, więc zamiast składać literki –
recytowałam)
fiołki, czyli
moja ulubiona lekka lektura... Salvador Dali „Dziennik geniusza” i „Moje sekretne życie”… przez
porównania i dzięki poczuciu humoru ( mogę do nich wracać nieustannie)
czarny tulipan, czyli książka,
która zamroziła mi krew w żyłach... „Kamień cierpliwości” Atiq
Rahimi... nie czytam thrillerów, horrorów, kryminałów... a w tej książce
psychologicznie, kulturowo ciarki przeze mnie przeszły...
suche badyle, czyli co
przeczytałam w ostatnich tygodniach... ok. 30 regulaminów konkursów
grantowych... każdy z nich po ponad 150 stron.. dobrze, że nikt nie wpadł na
pomysł, by je oprawiać ;) stąd też opóźnienie w odpowiedzi na powyższe
pytania...
i teraz powinnam wyznaczyć dalej..
kto by na pytania odpowiedział... hmm... a może sami się zgłoście ;) zapraszam
do łańcuszka wszystkich!
No i się doczekałam:)!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję, że przyłączyłaś się do zabawy, z przyjemnością przeczytałam Twoje kwiaty.:* Pachnie mi tu teraz fiołkami i chyba przy
najbliższej okazji sięgnę po nie. No i te
nasturcje, małe delikatne, jadalne
kwiatuszki- mniam.:):):)
ha! obiecałam przecież, ale potrzebowałam czasu ;) Jeżeli nie czytałaś ekscentrycznego Salvadora - oj polecam, daje pozytywnie popalić ;) :* chociaż na okładce "Dziennika geniusza" nie fiołki, a chyba goździki są ;)
OdpowiedzUsuń